"Bez serc, bez ducha, to szkieletów ludy..."
Szedłem wczoraj miejską aleją do domu i widziałem Trupy.
Trupy zgromadziły się wokół ławeczki, to rozsiadając się na niej wygodnie, to stojąc nieopodal i paląc papierosy.
Trupy gawędziły o malejącej zawartości portfeli i proporcjonalnie rosnącej frustracji.
Trupy piły truciznę ze szklanych butelek, których opróżnione szeregi rosły w nogach ławeczki. Dookoła węszył wychudzony pies.
Trupy były biedne; nie ubóstwem świadomym i wycofanym, jak mędrcy
wielkich cywilizacji ludzkości, lecz nędzą, której same nie chciały, ale
ją wybrały; w którą staczają się nieubłaganie niczym syzyfowy kamień.
Trupy zaczepiały przechodniów i żartowały - ale w ich
wydrążonych klatkach piersiowych dźwięczał śmiech przez łzy!
Trupy żyły po śmierci; w duchowej wegetacji po samobójstwie ludzkiej godności i rozumu.
Trupy dawno zdążyły już odprawić msze żałobne i pogrzebać życiowe ambicje w kątach jakichś zapomnianych cmentarzy. Teraz Trupy na całym świecie cześć oddają bożkom hedonizmu hekatombą z siebie na odłażących z farby ołtarzach ławeczek.
Kto te Trupy wskrzesić zdoła? Jakiż to Bóg zapalić może w ich pustych oczach światło nadziei na lepsze życie? Co za pokarm cudowny pozwoli im znów łaknąć wewnętrznej przemiany? Czyja mowa gorąca rozbudzi w nich pragnienie zerwania haniebnych okowów duchowej śmierci?
Jak powinienem postąpić, kiedy znów spotkam na swej drodze Trupa?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz