niedziela, 15 stycznia 2012

Antyteza braku kultury

Ludzi w moim wieku przeważnie nie bulwersuje postępująca wulgaryzacja codzienności i międzyludzkich obyczajów, albo przynajmniej nie chcą tego po sobie okazywać. Ja... cóż, najwidoczniej urwałem się z innej epoki. Przeraża mnie powszechne przyzwolenie na brak kultury, który co i rusz panoszy się w naszej rzeczywistości.

Rozpoczynając edukację na uczelni, miałem okazję poznać niezwykle kulturalnego człowieka. Profesor Ś. (z oczywistych względów mniejsza o nazwisko) prowadził dla nas wykłady z anatomii na pierwszym roku. Przyznam, nieraz usnąłem! jednak nie była to wina prowadzącego, a mego małego stopnia zaawansowania w niespaniu, jak i wykładów o tragicznych porach... Nieważne!
Profesor wtajemniczał nas (tak, to dobre słowo!) w arkana budowy ludzkiego ciała (bez prezentacji ani innych wizualizacji graficznych, po to, by lepiej sobie wszystko wyobrazić i zapamiętać; sic! ), przy czym mówił dużo i nieraz odbiegał od tematu, np. w stronę etymologii czy, powiedzmy, historii medycyny. Niemniej jednak zdaję sobie sprawę, że również gadam dużo i nie mieszczę się w wąskich ryzach głównego wątku, więc widocznie dlatego wykłady szczególnie przypadły mi do gustu ;P
A ta kultura..!

Pamiętam, że Profesor opowiedział nam razu pewnego anegdotę wyjaśniającą fakt, że dwa receptory reagują odmiennie na tę samą cząsteczkę przekaźnika: "Otóż. Wyobraźcie sobie państwo chłopca i dwoje dziewcząt. Chłopiec uszczypnie oboje dziewcząt [tu szatańskie miny studentów ;>] w policzek [ ;< ]. Jedna z nich się uśmiechnie, a druga się obrazi." To było jak podróż w czasie, niby nic, ale jednak...(Podobnie jak fakt, że znalazłem dzisiaj kasetę magnetofonową ze ścieżką dźwiękową z "Króla Lwa"... okej, to nie na temat!)

Na absolutny szacunek Profesor zasłużył sobie u mnie w dniu wpisywania ocen z anatomii.
Tłum zdesperowanych studentów i studentek tłoczył się pod drzwiami Katedry Anatomii - każdy pragnął jak najszybciej poznać swój wynik egzaminu i wyrwać się z ciasnego, dusznego korytarza (był to koniec czerwca). Wskutek różnych kolei losu dotarłem do środka znacznie później, niż wynikałoby to z mojego pierwotnego miejsca w "kolejce" (wyraz "kolejka" przeważnie dotyczy ludzi ustawionych w rzędzie, ale nie sugeruj się tą definicją, Drogi Czytelniku!) i wreszcie, może po czterech godzinach przepychanek, wszedłem z indeksem do gabinetu.
Profesor, zresztą człowiek o nie najlepszym zdrowiu, jak się okazało, zarządził osobiste wpisywanie ocen dla całego pierwszego roku, bo... chciał się z każdym/każdą z nas pożegnać. Całe zmęczenie i zniechęcenie spowodowane gnieceniem się w marudzącym tłumie rozpłynęły się jak poranna mgła wobec tak szczerego gestu!

Za całą przekazaną wiedzę, jak i za niezwykłą kulturę, dziękuję. 
(Pewnie Profesor tego nie przeczyta, ale to mniej istotne.) 
I przepraszam, że czasem spałem na wykładach...


Ta refleksja zbiegła się w czasie z nadrobieniem przeze mnie zaległości w filmowej klasyce: gorąco polecam każdemu "Stowarzyszenie Umarłych Poetów". Film inspiruje, dodaje niesamowitej energii i pozwala marzyć. 
Oby każdy z nas miał mądrego nauczyciela, którego będzie mógł w potrzebie zawołać: "O, mój Kapitanie!"

"Carpe diem!"

poniedziałek, 9 stycznia 2012

O dwóch snach

"Filozofem jest ten, kto musi uleczyć w sobie wiele chorób umysłu, nim zdoła dotrzeć do pojęć zdrowego rozsądku."
Ludwig Wittgenstein


Mówi się, że jaki początek nowego roku, taki cały rok. Wolałbym jednak, aby to powszechne powiedzenie okazało się być jedynie ludowym frazesem...

Wyobraźcie sobie, że dzień po dniu, a w zasadzie noc po nocy nawiedzają Was dwa sny; obydwa dotyczą sprawy, która co i rusz powraca, nieubłaganie nurtując zmęczoną głowę.
Pierwszej nocy rzecz dobiega końca - co prawda nie po mojej myśli, ale najważniejsze, że wszystko jasne. Smutno, ale prawdziwie. Jednak budzę się - powrót do niedokończonej rzeczywistości.
Druga noc przynosi sen o nagłym, wprost przeciwnym, bo pomyślnym rozwiązaniu. Szczęście i spokój... pozorne, do czasu przebudzenia. Równie nagłe oprzytomnienie i powrót do rzeczywistości.

Egzystencja pomiędzy jednym a drugim snem, których i tak nie pragnie się oglądać, bo ani we śnie, ani na jawie nie przynoszą szczęścia - i nic poza tym.

Cała nadzieja w sesji, która niebawem twardo przytrzyma mnie przy ziemi - inaczej chyba bym zwariował.