Ludzi w moim wieku przeważnie nie bulwersuje postępująca wulgaryzacja codzienności i międzyludzkich obyczajów, albo przynajmniej nie chcą tego po sobie okazywać. Ja... cóż, najwidoczniej urwałem się z innej epoki. Przeraża mnie powszechne przyzwolenie na brak kultury, który co i rusz panoszy się w naszej rzeczywistości.
Rozpoczynając edukację na uczelni, miałem okazję poznać niezwykle kulturalnego człowieka. Profesor Ś. (z oczywistych względów mniejsza o nazwisko) prowadził dla nas wykłady z anatomii na pierwszym roku. Przyznam, nieraz usnąłem! jednak nie była to wina prowadzącego, a mego małego stopnia zaawansowania w niespaniu, jak i wykładów o tragicznych porach... Nieważne!
Profesor wtajemniczał nas (tak, to dobre słowo!) w arkana budowy ludzkiego ciała (bez prezentacji ani innych wizualizacji graficznych, po to, by lepiej sobie wszystko wyobrazić i zapamiętać; sic! ), przy czym mówił dużo i nieraz odbiegał od tematu, np. w stronę etymologii czy, powiedzmy, historii medycyny. Niemniej jednak zdaję sobie sprawę, że również gadam dużo i nie mieszczę się w wąskich ryzach głównego wątku, więc widocznie dlatego wykłady szczególnie przypadły mi do gustu ;P
A ta kultura..!
Pamiętam, że Profesor opowiedział nam razu pewnego anegdotę wyjaśniającą fakt, że dwa receptory reagują odmiennie na tę samą cząsteczkę przekaźnika: "Otóż. Wyobraźcie sobie państwo chłopca i dwoje dziewcząt. Chłopiec uszczypnie oboje dziewcząt [tu szatańskie miny studentów ;>] w policzek [ ;< ]. Jedna z nich się uśmiechnie, a druga się obrazi." To było jak podróż w czasie, niby nic, ale jednak...(Podobnie jak fakt, że znalazłem dzisiaj kasetę magnetofonową ze ścieżką dźwiękową z "Króla Lwa"... okej, to nie na temat!)
Na absolutny szacunek Profesor zasłużył sobie u mnie w dniu wpisywania ocen z anatomii.
Tłum zdesperowanych studentów i studentek tłoczył się pod drzwiami Katedry Anatomii - każdy pragnął jak najszybciej poznać swój wynik egzaminu i wyrwać się z ciasnego, dusznego korytarza (był to koniec czerwca). Wskutek różnych kolei losu dotarłem do środka znacznie później, niż wynikałoby to z mojego pierwotnego miejsca w "kolejce" (wyraz "kolejka" przeważnie dotyczy ludzi ustawionych w rzędzie, ale nie sugeruj się tą definicją, Drogi Czytelniku!) i wreszcie, może po czterech godzinach przepychanek, wszedłem z indeksem do gabinetu.
Profesor, zresztą człowiek o nie najlepszym zdrowiu, jak się okazało, zarządził osobiste wpisywanie ocen dla całego pierwszego roku, bo... chciał się z każdym/każdą z nas pożegnać. Całe zmęczenie i zniechęcenie spowodowane gnieceniem się w marudzącym tłumie rozpłynęły się jak poranna mgła wobec tak szczerego gestu!
Za całą przekazaną wiedzę, jak i za niezwykłą kulturę, dziękuję.
(Pewnie Profesor tego nie przeczyta, ale to mniej istotne.)
I przepraszam, że czasem spałem na wykładach...
Ta refleksja zbiegła się w czasie z nadrobieniem przeze mnie zaległości w filmowej klasyce: gorąco polecam każdemu "Stowarzyszenie Umarłych Poetów". Film inspiruje, dodaje niesamowitej energii i pozwala marzyć.
Oby każdy z nas miał mądrego nauczyciela, którego będzie mógł w potrzebie zawołać: "O, mój Kapitanie!"
"Carpe diem!"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz