środa, 30 grudnia 2015

O przygodach

Kiedy stary rok dobiega końca, a niebawem przyjdzie oswoić się z nowym, zaczynam szczególnie intensywnie wspominać przygody ostatnich 365 dni...

Początek stycznia. Srogi wiatr i pięć minut dobrej pogody na szczycie Babiej Góry. Potem zejście w strugach deszczu, nocleg pod namiotem na Słowacji, blok bigosu i kolędy śpiewane na pokrzepienie. Od rana marsz w zamarzniętych zbrojach z kurtek i żywienie samą czekoladą - wieczorem zasłużony wypoczynek w ciepłej chacie studenckiej.
I drugi raz w górach: śnieżnobiały zimowy Beskid Żywiecki oglądany w samotnej wędrówce. Cel: spotkanie z drużyną na Zagroniu.

Luty wspominam jako okres intensywnej pracy i nauki - nie tylko przedmiotów medycznych, ale również nawigacji terestrycznej i zliczeniowej, locji morskiej i lektury orzeczeń Izby Morskiej. Zapach żywicy epoksydowej z hangaru, gdzie powstają czółna. Śnieg padający nad ranem na twarz przez otwarte wiatrem okno, gdy przyjaciele zmagają się z podmuchem zimy w nie aż tak dalekich górach.

Marzec - przyroda budzi się do życia i zmienia barwy; ja też zmieniam barwy wraz z nią. To czas zbioru owoców pracy instruktorskiej: od teraz mundur "skauta morza", na mundurze - zielona lilijka i podkładka pod Krzyżem Harcerskim. Marzec to także podsumowanie i zakończenie przygody kursu podharcmistrzowskiego, to dwa niepozorne drewienka na mojej szyi, które są cenniejsze, niż jakakolwiek srebrna czy złota przypinka. Spotkania, i ludzie, wspomnienia i przeżycia..!

W kwietniu dane mi było po raz kolejny zobaczyć góry w jednodniowej wędrówce po Beskidzie Małym ze wspaniałymi ludźmi, których chyba nadal znam ciągle za mało... Służba na harcerskich regatach - twarda, wszak wszystko musi być jak w Marynarce!

Rowerowe eskapady na rozpoczęcie sezonu jeszcze nigdy nie sięgnęły zenitu, jak na przełomie kwietnia i maja - rowerowa majówka i hasło, że zawsze można pójść o krok dalej, bo ciekawość, co znajduje się za następnym rogiem, za kolejnym zakrętem, jest niezaspokojona. Rudy Raciborskie, Stodoły, Zalew Rybnicki i trudne ostatnie kilometry. 
Tydzień później mijamy Górki Zachodnie w weekendowym rejsie zatokowym. Postój w helskim porcie, wsparcie szantymena w tawernie u Morgana, spacer po półwyspie i zawody wytrzymałościowe w jeszcze zimnej morskiej wodzie. Noc na morzu w dryfie, szkwały i przechyły, długa wachta aż po świt. Spotkanie ze Zjawą niespełnionej miłości w gdyńskim porcie.

Czerwcowa kulminacja przygód na morzu. Co tam sesja: to przecież egzamin na jachtowych sterników morskich! Chwile zagubienia i zwątpienia, manewry, wspólne rycie teorii żeglowania i niekończące się rozmowy w kubryku. Wypad po godzinach na trzebieską riwierę, powroty z morza w rytm Queen i Depeche Mode. Życie, nierealne życie Kubańskiej Wolności. Stres i porażki - i wielki zespołowy sukces, i wizyta na cmentarzysku polskiego żeglarstwa, i długi powrót do domu. A mieliśmy uprowadzić jacht na duńskie wyspy...
Na deser miesiąca koncert oczekiwany od kilku dobrych lat, jakże dobry..!

Lipcowy ciepły, choć wietrzny dzień i trzech śmiałków wyruszających na spływ pontonowy. Trasa pozornie pospolita, ale bardzo malownicza: Kłodnica - Odra - Kanał Gliwicki. Ukryte piękno brudnej rzeki, walka z cofką, przenoska i żeglowanie z użyciem koca ratowniczego. Zejście na ląd, na ziemię. Sprawy służbowe, dużo spraw, szefie, do załatwienia.
Twarda służba przynosi owoce. Harcerska praca, życie w lesie skutkują krzepkością rąk i nóg, zdrową opalenizną, szczerą radością wymalowaną na twarzy. Nierówne starcie żeglarskich umiejętności ze sprzętem i kawalkada przypałów nie były w stanie tego przyćmić. Trzy harcerskie watry łączące ludzi w kręgu ognia na dobre i na złe. Nieskończona wzajemność oddziaływań, którą już zabiorę ze sobą wszędzie, choćbym szedł bez plecaka. A przecież prawdziwa przygoda z Metodą dopiero się zacznie...

Co za upał był w tym sierpniu! Jeden wielki, zlany gorącem i parujący potem upał. To miesiąc pracy na dwa fronty: ostatnie praktyki wakacyjne w szpitalach, praca w przystani motorowodnej. Wspaniali ludzie, nowe umiejętności i doświadczenia. Dużo roweru = dobrze. Kolejne powroty - tym razem salwowanie się ucieczką od gorąca na gliwickie kąpielisko, po kilkunastu latach rozłąki. No i towarzystwa nie zamieniłbym na żadne inne.

Jak to? Czy do tej pory robiłem wszystko źle..? Nie, ale może być jeszcze lepiej - to wrześniowe zanurzenie w metodzie harcerskiej, to poranne pływanie w Jeziorze Lucieńskim, to moc siły ciała, siły rozumu i siły ducha; poddawane naprężeniom. Wyjście ze strefy komfortu = rozwój. To takie proste. Las, las, las, ludzie i mnóstwo myśli. Przeżycie, które smakuję i trawię do dziś.
We wrześniu wraz ze wspaniałą żeglarką, najdroższą mi osobą, opłynąłem Jezioro Turawskie. Spacery w lesie, rozmowy. I jaki spokój.

Wzajemność oddziaływań atakuje ze zdwojoną siłą w październiku za sprawą kursu przewodnikowskiego, w komendzie którego miałem przyjemność się znaleźć. Tyle pomysłów, ilu nas tam było, wiedza i kuźnia doświadczeń. Jestem pewien, że wszyscy wyjechaliśmy nie tylko bardziej zmęczeni, ale i mądrzejsi. Ośrodek w Łączy nigdy nie wydawał mi się taki piękny.

Trudne, ale pouczające spotkanie z Człowiekiem w szpitalu psychiatrycznym. Trudno przestać zastanawiać się nad rozwiązaniem zagadki,  trudno przestać myśleć nad kruchością ludzkiego umysłu...
Zimny i wietrzny listopadowy dzień, a ja stoję okutany w pałatkę na środku mostu na Wiśle w Płocku i wpatruję się w fale. Jestem przecież Strażnikiem Mostu i oczekuję wędrowców, którzy są godni otrzymania Świętego Graala Harcerstwa! Za chwilę ogrzeję się w ciepłym pomieszczeniu, i ponownie zobaczę ludzi, których znam tak krótko, a z którymi zdążyłem się tak bardzo zżyć. Weekend tak intensywny, że wrażeń starczyłoby na cały miesiąc. Przygody, przygody, przygody daleko poza strefą komfortu. To wiatr czy radość wyciska łzy podczas pierwszego lotu samolotem? I kajaki w listopadzie... Dużo wyzwań, moc wrażeń, idealny rozruch przed twardą pracą na nowym polu służby. Srebrny sznur bywa ciężki - ale ile sił daje, nie sposób wypowiedzieć.

Wschód słońca na Baraniej Górze w grudniu? Jasne! Nocne marsze, autostopowe zaskoczenia, wczesna pobudka, chmura na oblodzonej wieży - mizerna widoczność. Kolejne etapy wędrówki jak kolejne etapy gry. Przeładowanie tekstury; chmura znikająca w mgnienie oka i cudne ostre rysy Tatr na zimowym niebie. Orzech kokosowy rozbity o lód i zejścia bardziej uciążliwe, niż suma podejść.
Zauważaliśmy Człowieka - to piękne. W miejsca smutne i pozbawione nadziei Światło Betlejemskie wniosło dużo radości. Moja rodzina chyba nigdy nie miała jeszcze okazji, by aż tyle kolędować. Muzyka zapewniła uśmiech na twarzy, podstawę dialogu, zachęcała do wspomnień. Wiem już, że to ważne, aby odkryć, co naprawdę umie się robić - a potem poszukiwać, jak wykorzystać tę umiejętność, by czynić świat coraz lepszym. Takie Święta w nas mogą trwać cały rok.
I jeszcze wyjazd właściwie służbowy, ale radosny i tchnący nadzieją na pomyślną realizację przyszłorocznych planów harcerskich. Góry, nawet napotkane przelotnie, mają w sobie wyjątkową moc.

Teraz, kiedy szczególnie intensywnie wspominam wydarzenia mijającego roku, życzę sobie i Tobie, Drogi Czytelniku, wielu niezapomnianych przygód w 2016 roku.
Za Terrym Pratchetem pragnę powtórzyć: "obyś żył w ciekawych czasach".

O dezintegracji

Ginę, rozpadam się. Każdej części mojego, każdemu mojemu celowi oddaję cząstkę siebie, poświęcam je, aż w końcu mnie nie ma. Czuję, że ani pół tchnienia nie jest już moje, nie mnie się należy. Czy można zejść z raz obranego szlaku, zawrócić, obejrzeć się i nie stać się słupem soli? Jest jakaś ucieczka? Daj mi sen, słodki sen mi daj. I zapomnienie.

sobota, 26 grudnia 2015

O uciekaniu myśli

Dzisiaj, po niemałej przerwie, gorzka autorefleksja:
Żyję za szybko. 
Sukcesywnie udaje mi się podołać kolejnym obowiązkom, których się podejmuję. Potrafię nawet przy tym wszystkim przeżyć niemal każdy dzień. 
Ale ilekroć przychodzi refleksja - nie zdążam wycisnąć z niej jej całej kwintesencji, nie zapisuję w porę ulotnej myśli wyrywającej się do lotu.
Ile już takich niesfornych myśli mi uciekło! Dajcie mi za każdą z nich chociaż jedną złotówkę, a wkrótce byłbym bogatym człowiekiem.
Stary rok dobiega końca, ale na zmianę nigdy nie jest za późno - każdy dzień, każda godzina, ba, każda nowa chwila wita mnie z nową szansą; szansą na zmianę. 
Od teraz zaczynam zapisywać refleksje w zeszycie - papier jest cierpliwy i wiele zapamięta. 
Liczę na to, że wiele z zachowanych myśli uda mi się niebawem uplastycznić, uformować i przekuć w osobisty wewnętrzny zysk. 
Może będzie lepiej.