wtorek, 28 lutego 2012

Eksperyment socjologiczny

Tak się jakoś dziwnie składa, że od dni paru mam codzienną okazję, by rozmawiać z ludźmi, których niechętnie sam bym zagadnął, raczej w wielkiej potrzebie i z ogromnego przymusu. Mam na myśli amatorów tanich win, jak również amatorów markowej odzieży sportowej.
Ot, na przykład pijaczek, który pod wpływem rozbijał się po nocnym zabrzańskim tramwaju, a później zagadywał nielicznych już pasażerów z prośbą o drobne na napój orzeźwiający - miał smutne brązowe oczy; czy ktoś to zauważył?
Albo chłopak, który na zajezdni w Gliwicach wyłożył swą życiową filozofię w temacie palenia na przystankach; pierwszy raz zostałem zapytany, czy mi to nie przeszkadza - niesamowite, jak na tylu nałogowców w społeczeństwie..!
 
Nie, bynajmniej nie zamierzam tu gloryfikować uzależnień - są oznaką słabej woli i szkoda mi tych jegomościów, szczególnie współpasażera z tramwaju. 
Pomyślałem jednak: "Jak bardzo wszyscy jesteśmy sobie potrzebni!"

Okej, zakładam na potrzeby eksperymentu, że reprezentuję którąś z popularnych subkultur - co prawda nie utożsamiam się szczególnie z zasadami którejkolwiek z nich, ale dla nieznających mnie ludzi to nieistotne, bo liczy się przecież pierwsze wrażenie: kiedy zastanowię się przez chwilę, otrzymuję szerokie spektrum określeń, jakie nieraz słyszałem lub mógłbym usłyszeć za plecami, idąc ulicą. Mniejsza z tym. 
Na potrzeby eksperymentu załóżmy, że jesteś, Drogi Czytelniku, tak pozornie nieskomplikowany, jak okładka książki względem jej treści. Otóż społeczeństwo przelotnym spojrzeniem postrzegać będzie wyłącznie okładkę, a i tę najczęściej z jednej, brudniejszej strony.

Dalej: pośród nas funkcjonują różne archetypy społeczne - komedia dell'arte, każdy gra rolę (tak, w dalszym ciągu polecam autobusy!).
Aby rozwinąć wyobraźnię oraz poszerzyć świadomość inności drugiego człowieka*, proponuję ćwiczenie: przedstaw sobie scenę (może nią być szkoła, ulica, komunikacja miejska, czy co też dusza zapragnie), na której pojawiają się dwie osoby z różnych grup społecznych, subkultur itp. - ważne, byleby było różnie.  Jak te osoby się zachowają wobec siebie, co powiedzą? A jak mogłyby się zachować, wykazując chęć otwartego kontaktu z drugim człowiekiem? Wreszcie, co trzeba by zmienić?
Dobrze, po takiej rozgrzewce ustaw się na scenie - będziesz grał siebie samego. Nie koloryzuj, rób to rzetelnie i zgodnie z prawdą!
Zadaj powyższe pytania.

Co trzeba zmienić? Tego, mam nadzieję, dowiesz się, a stąd już tylko krótka droga, by myśl stała się Twoim nowym zwyczajem.

---
* W dawnych czasach handel narodził się z uwagi na fakt, że ktoś miał coś innego, czego potrzebowaliśmy, nie mając tego, a co mogliśmy uzyskać w zamian za coś, co było naszą własnością. 
Niejako wzajemnie ubogacanie się - to chyba klucz do zrozumienia.

Dwie chwile

W życiu przydarzają się nam różne zdarzenia. Te pomyślne czy też przykre - znasz je dobrze, Drogi Czytelniku. Każdemu zdarzeniu można by przypisać pewną wagę, ocenić je subiektywnie na tle całości życia, a wtedy okaże się, że nie wszystkie będą równe - pewne wydarzenia mają dla nas szczególne znaczenie.

Najzupełniej dobrą wiadomością wydaje się być fakt, że każdego z nas na pewno spotkają w życiu dwa wydarzenia - to najradośniejsze oraz  to najsmutniejsze. Nie mam tu na myśli jakichś szczególnych przykładów, na przykład narodzin czy śmierci; czy jest ktoś, kto pamięta swoje narodziny..? Lub czy jest ktoś, kto czerpał życie pełnymi garściami jak spragniony wędrowiec źródlaną wodę, i u schyłku swoich dni będzie czuł coś innego poza lekkim ukłuciem żalu, że można było żyć pełniej..?
Nie, nie ma uniwersalnych przykładów; każdy musi odkryć je sam.

To przecież raptem dwie chwile - bo czym jest te parę godzin, dzień, nawet tydzień w perspektywie przeciętnej długości ludzkiego życia? Ba, często to co najważniejsze, rozgrywa się pomiędzy jednym a drugim mrugnięciem oka.

O obydwóch wydarzeniach należy  p a m i ę t a ć, bo jak żadne inne uczą sztuki życia: najsmutniejsze trzeba przeżyć, żeby naprawdę doceniać co się ma. Najradośniejsze z kolei - jak cudowny bagaż, który poniesiemy ze sobą aż tam, gdzie przyjdzie nam się udać po życiu; niczym pamiątka ze słonecznych wakacji nad morzem, nosząca jeszcze gdzieniegdzie na swej powierzchni okruchy złotego piasku.

Hasło na kolejne jutro: Amor fati !

środa, 15 lutego 2012

Sprawy życia i śmierci

"Nie trzeba opisywać, z jakim uczuciem patrzałem na te marmurowe tablice w przeddzień wyjazdu do Nantucket i w mrocznym świetle pociemniałego, ponurego dnia odczytywałem losy wielorybników, którzy odeszli przede mną. Tak, Izmaelu, ten sam los może stać się twoim udziałem. Ale jakoś rozpogodziłem się znowu. Rozkoszna to zachęta do wyprawy, wyborne perspektywy awansu, jak się zdaje; zaiste, strzaskana łódź da mi patent na nieśmiertelność. Tak, śmierć tkwi w tym wielorybniczym rzemiośle - bezmowne, szybkie, chaotyczne załadowanie człeka do Wieczności. Ale co potem? Coś mi się widzi, żeśmy się grubo pomylili w tych sprawach Życia i Śmierci. Coś mi się widzi, że to, co tu, na ziemi, nazwano moim cieniem, jest moją właściwą treścią. Tak mi się wydaje, że gdy oglądamy rzeczy duchowe, zbyt się upodabniamy do ostryg, które przypatrując się słońcu poprzez wodę, sądzą, że ta zwarta toń jest najprzejrzystszym powietrzem. Zdaje mi się, że ciało moje to jedynie osad lepszej części mojej istoty. Toteż niech ciało moje zabiera, kto zechce, niech je zabiera, powtarzam; ono mną nie jest. I dlatego niech żyje Nantucket! A strzaskanie łodzi i strzaskanie ciała niech przyjdzie kiedy wola; albowiem duszy mojej nawet sam Jowisz roztrzaskać nie jest w stanie."
Herman Melville, Moby Dick czyli biały wieloryb

niedziela, 5 lutego 2012

O celu

Każdy z nas jest inny. Każdy przybywa z innej strony i inną stronę zmierza. Inny blask przyświeca nam na widnokręgach naszych wartości i dążeń niczym płomienie morskich latarń. Natomiast cel...

Cel życia można wyobrazić sobie jako wielką górę, ze szczytem wetkniętym w białe obłoki. W kierunku góry dąży się nieustannie. Nieraz zniknie za mgłą, a czasem jesteśmy zbyt słabi, by unieść głowę tam, gdzie spodziewamy się ujrzeć kres wędrówki. Jednak pozostaje nieomylna świadomość, że cel zawsze tam jest - i czeka na nas.
Mniejsze, pośrednie cele są jak mijane po drodze samotnie stojące dumne i wiekowe drzewa, pokornie uczynne kamienie milowe, czy skromne drewniane chaty, dawno opuszczone przez ich niestrudzonych budowniczych. Utwierdzają nas w pewności, że cały czas idziemy naprzód.
Ale cel wcale nie musi być górą, nie musi być wielki - ot, taka perła z przypowieści, która warta jest wszystkiego, co my, kupcy życia, posiadamy. Trudno to sobie wyobrazić, ale to możliwe. Takiego celu nie zobaczymy w oddali. Jak go odnaleźć?

"Żaden wiatr nie jest dobry dla okrętu, który nie zna portu swego przeznaczenia" - powiedział Konfucjusz.
Najważniejsza jest świadomość celu.

Im bardziej odległy i niedostępny wydaje się cel, tym łatwiej przychodzi rezygnacja, a po piętach depcze nam zwodnicze zwątpienie. Warto wtedy przysiąść, zastanowić się i odpowiedzieć na cztery krótkie pytania:
  • Co oznacza dla mnie 'życie'?
  • Co jest dla mnie ważne?
  • Co lubię najbardziej?
  • Co umiem najlepiej?

Śmiało! Odpowiedzi to współrzędne celu na Twojej mapie.
Skoro została ona poprawnie zorientowana - możesz iść dalej.