Jesteśmy teraz podobni fantastycznym statkom jakimś powietrznym, które tylko czekają, by wzbić się w przestworza na spotkanie nowych lądów i cudownych krain. Kotwice nasze tkwią jednak głęboko w ziemi, łańcuch krępuje ruch - dopóki nie pozbędziemy się potrzeby tkwienia w bezpiecznym, znanym nam porcie, tak długo odwlekać się będą podróże nasze niezwykłe, z których każda ma moc odmienić nasze życie.
sobota, 13 grudnia 2014
wtorek, 2 grudnia 2014
O końcu
"Wśród rozmaitych rodzajów strachów czyhających na człowieka najstraszniejsza jest na pewno obawa śmierci. Niektórzy nowsi filozofowie – egzystencjalistami zwani – twierdzą nawet, że jest to strach zupełnie swoisty, różny od innych i nazywają go „lękiem”, ale to wyróżnienie jest zapewne nietrafne. Pewnym jest za to, że człowiek, jak każde zwierzę, instynktownie boi się śmierci. Różnica między nim a zwierzętami polega właśnie na tym, że tylko on może ten strach przezwyciężyć. Tego właśnie uczy mądrość:Nie bój się śmierci.Dawni mędrcy uzasadniali to trudne do wykonania przykazanie przypominając oczywistą prawdę, że jak długo jesteśmy, nie ma śmierci, a kiedy śmierć jest, nie ma nas.
Instynktowny strach przed śmiercią spotęgowany jest w motłochu przez obrazy przedstawiające śmierć jako okropną istotę, przez obrządki pogrzebowe i temu podobne. Człowiek mądry jest wyniesiony ponad wszystkie takie gusła. Ciało swoje zapisuje instytutowi anatomicznemu i stosuje zasadę Spinozy – jego mądrość jest medytacją życia, nie śmierci."
J. M. Bocheński, Podręcznik mądrości tego świata
Po śmierci ciało nie jest potrzebne człowiekowi. Nie zabierzemy go do życia "po drugiej stronie".
Nie mówię przy tym, że ciało człowieka w życiu doczesnym nie ma
znaczenia. Tak jak pakuje się plecak na długą wędrówkę, ćwiczyć należy
ciało i umysł, żeby nieraz w ciągu życia w potrzebie pomogły
właścicielowi oraz jego otoczeniu. Jednak tak jak długa wędrówka, życie kiedyś dobiega
końca.
Ale
zaraz, zaraz - na cóż wtedy cała ta pogrzebowa moda? Czy naprawdę ma
jakiekolwiek znaczenie wielkość i kształt kamienia, którym bezmyślnie
przygniecie się dół z zakopanym w drewnianej skrzyni martwym ciałem...?
Uważam,
że mądry człowiek może, a nawet powinien po śmierci uratować czyjeś
życie. W dobie postępu medycyny, kiedy istnieją programy
transplantacyjne i program świadomej donacji zwłok na cele naukowe, dać
się schować w ziemi byłoby po prostu nierozsądnie.
Program Donacji i Memoriał o. Bocheńskiego jest pierwszym w Polsce projektem mającym na celu informowanie i pozyskiwanie świadomych donatorów. Jednocześnie program zabezpiecza właściwe traktowanie ciała przez studentów i lekarzy, zapewnia także pochówek zgodny z wyznaniem i życzeniem ofiarodawcy.
Obecnie Katedra posiada około 400 aktów potwierdzonych notarialnie, osób, których wolą jest przekazanie po śmierci ciała dla Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach.
Uroczystość akademickiego pochówku odbywa pod koniec roku akademickiego, kiedy studenci kończą zajęcia sekcyjne z anatomii i przygotowują się do egzaminu. Studenci przygotowują wieńce, znicze, przemówienia i stają przy urnach ciał. Stają razem z ich rodzinami i zderzają się z prawdą, która szokowała ich na początku, Oto Człowiek! Dla ciebie był on najdoskonalszym atlasem anatomii a dla kogoś innego mężem, ojcem, przyjacielem. Swoisty powrót do początku a jednak nabyta wiedza pozostaje. Najważniejsze jest jednak to, że student ma poczucie, że to nie preparat, lecz Człowiek, który podarował mu, wierząc w jego zdolności i przyszłą lekarską rzetelność to, co mógł podarować w imię życia innych ludzi. Tej prawdy nawet najczęstsze wizyty w prosektorium już nie wyrwą mu z serca.
Pamiętajmy!"Śmierć nie musi być końcem, może stać się wartością, z której mogą korzystać ludzie żyjący."tekst pochodzi ze strony http://donacja.sum.edu.pl/
Czuję i wiem, że pozostaję coś dłużny przyszłym pokoleniom studentów, które kiedyś zajmą moje i moich kolegów miejsca przy prosektoryjnym stole.
W dowód wdzięczności, w imię nauki - dokonałem wyboru. Wierzę, że jest słuszny.
"Któregoś dnia turysta odwiedził słynnego rabina. Zadziwił go niesłychanie widok domu rabina, wszystkie pokoje wypełniały jedynie książki, zaś całe umeblowanie stanowił stół i krzesło.
- Rabbi, gdzie są twoje meble? - spytał turysta.
- A gdzie są twoje? - zareplikował rabin.
- Moje? Ależ ja jestem tutaj jedynie przejazdem!
- Ja także - odparł rabin."Bruno Ferrero, Ważna róża
środa, 22 października 2014
Walden
Parrhesist ma już ponad trzy lata i skromne ponad 1000 odsłon.
Z tej okazji podzielę się z Tobą, Drogi Czytelniku, zbiorem mądrości, które wynotowałem z przepięknych esejów Henry'ego Davida Thoreau pt. "Walden, czyli życie w lesie". W tych cytatach znajduję często siłę i motywację, by "żyć pełnią życia i wysysać z niego całą kwintesencję" - może pewnego razu pomogą także Tobie?
czwartek, 16 października 2014
O sile pieniądza
W 1919 roku Ludwig Wittgenstein rozdzielił swój majątek pomiędzy brata i siostry. Gdy spytano go, czemu chcąc pozbyć się funduszy nie przeznaczył ich na wsparcie ludzi biednych odparł: pieniądze są złem, ofiarowując je bogatemu rodzeństwu wyrządziłem im stosunkowo niewielką krzywdę. Nieobcy był mu widocznie mechanizm zamroczenia człowieka przez bogactwo, który tak celnie przedstawił Kapuścińskiemu jego rozmówca E. w Cesarzu:
"(...) czy pan wie, co to znaczy pieniądz w kraju biednym? Pieniądz w kraju biednym i w kraju bogatym są to dwie różne rzeczy! Pieniądz w kraju bogatym jest papierem wartościowym, za który na rynku kupuje pan towary. Jest pan po prostu nabywcą, nawet milioner jest tylko nabywcą. Może on nabywać więcej, ale pozostaje on jednym z nabywających i tylko nim. A w kraju biednym? W takim kraju pieniądz to wspaniały, gęsty, odurzający, osypany wiecznym kwiatem żywopłot, którym odgradza się pan od wszystkiego. Przez ten żywopłot pan nie widzi pełzającej biedy, nie czuje smrodu nędzy, nie słyszy głosów dochodzących z ludzkiego dna. Ale jednocześnie pan wie, że to wszystko istnieje, i odczuwa pan dumę z powodu swojego żywopłotu. Pan ma pieniądze, to znaczy, pan ma skrzydła. Pan jest rajskim ptakiem, który budzi podziw. Czy może sobie pan wyobrazić, żeby w Holandii zebrał się tłum ludzi oglądać bogatego Holendra? Albo w Szwecji, albo w Australii? A u nas - tak. U nas, jeśli pojawi się książę, ludzie pobiegną go zobaczyć. Pobiegną zobaczyć milionera i potem będą długo chodzić i mówić - widziałem milionera. Pieniądz przekształci panu własny kraj w ziemię egzotyczną. Wszystko zacznie pana dziwić - to, jak ludzie żyją, to, o co się martwią, i pan będzie mówić: nie, to niemożliwe. Pan zacznie coraz częściej powtarzać: nie, to niemożliwe. Bo pan będzie już należał do innej cywilizacji, a pan przecież zna prawo kultury - że dwie cywilizacje nie potrafią się dobrze poznać i zrozumieć. Pan zacznie głuchnąć i ślepnąć. Pan będzie dobrze czuł się w swojej, otoczonej żywopłotem cywilizacji, ale sygnały drugiej cywilizacji będą dla pana tak niepojęte, jakby wysyłali je mieszkańcy planety Wenus. Jeżeli będzie pan miał ochotę, pan będzie mógł stać się odkrywcą w swoim własnym kraju. Pan może stać się Kolumbem, Magellanem, Livingstone'em. Ale ja wątpię, żeby pan miał na to ochotę. Takie wyprawy są niebezpieczne, a pan przecież nie jest szaleńcem. Pan jest już człowiekiem swojej cywilizacji, pan będzie jej bronić i o nią walczyć. Pan będzie podlewać swój żywopłot."Ryszard Kapuściński, Cesarz
wtorek, 14 października 2014
O wielkiej przygodzie
W sobotę 11 października 2014 r. przekazałem w dobre ręce mojego następcy drużynę harcerską; miałem ją zaszczyt prowadzić przez ponad pięć lat. Była to dla mnie niesamowita, wspaniała przygoda, którą zapamiętam na całe życie. Z harcerskim działaniem jeszcze nie zamierzam się żegnać, niemniej jednak taki punkt zwrotny jest właściwym momentem na odkurzenie czegoś z twórczości własnej: wiersza, a właściwie cyklu utworów poświęconych Prawu Harcerskiemu. Wiersze opatrzyłem zbiorczym tytułem "Na Prawo patrz" i nie miały dotąd okazji ujrzeć światła dziennego w oficjalnej publikacji.
Utwór dedykuję wszystkim druhom, z którymi dane mi było współpracować, którzy działają bądź działali w 14 Gliwickiej Drużynie Harcerskiej "Szarotka" - drużynie, z którą, choć nie jestem już drużynowym, mam nadzieję przeżyć jeszcze niejedną wielką harcerską przygodę.
Dziękuję!
PreludiumStrwożony małoletni chłopiec idzie niepewnym krokiem przez ciemny gęsty mieszany las. Nie idzie sam. Prowadzi go zastępowy – prawdziwy leśny wyga, chłopak obyty w trudach obozowego życia. Na twarzach obu chłopców nikłe światło gwiazd coraz bardziej ustępuje miejsca jasnemu odblaskowi płonących na polanie bierwion. Wokół ognia stoją już wszyscy – cała rada drużyny. Pośrodku, po przeciwnej stronie ognia wznosi się, taka jakaś przez ten płonący żywioł straszna i majestatyczna, postać drużynowego. W dłoni wodza co i rusz błyska coś srebrno.Chłopiec jąka się. Jest mu zimno.„Mam szczerą wolę całym życiem pełnić służbę Bogu i Polsce, nieść chętną pomoc bliźnim i być posłusznym Prawu Harcerskiemu.”Pamiętaj tę noc, chłopcze. To naprawdę ważna chwila.Na Prawo patrzI- Do słów przysięgi powstańcie!- Czuwaj, druhu komendancie!Ślubuję na twoje ręceJak w żołnierskiej piosence:Wierności Ojczyźnie dochować,Sumiennie spełniać rozkazy,Nie łamać danego słowaI wrogie przyjmując razyNie bać się z życia ofiary –Będąc kamieniem na szaniec,Chwycę mych druhów za baryI barykada powstanie.Ślubuję bronić tajemnic,Wytrwale pełnić mą służbę,Na mękach ja nie powiem nic,Na złą czy na dobrą wróżbę,Jak w żołnierskiej piosence.Jednostka – drobiazg i szczegół,Lecz wkrótce będzie nas więcejStojących w szarym szeregu.IIW klasie trwa lekcja. Panuje cisza.Uczniowie piszą. Temat: Zawisza.Rzekł nauczyciel: „Kto o nim słyszał?Kim był jegomość mianem Zawisza?”Słychać jedynie gdzieś chrobot myszy.Nikt z uczniów nie wie nic o Zawiszy.„Jak to? Nie wiecie? Czy ktoś mnie słyszy?Ach… sam opowiem o tym Zawiszy!”„Rycerz z Garbowa…”, zaczął wśród ciszy.„W Europie znano imię Zawiszy.”Lecz o legendzie nikt nic nie słyszał,Gdy słynne słowo dawał Zawisza…W kraju, gdzie króla pożarły myszy,Zjadły też pamięć o dzielnym Zawiszy.IIIHej-ho! gdyśmy wypływaliW szarosiwą mglistą dal,Niósł robotnik kawał stali(Kaleczyła palce stal!)Heja! łódź-my zawrócili– Pomóc chłopu było trza,Bo harcerze – ludzie miliPomagają, gdzie się da!Gdy coś trzeba pomalować,Czy naprawić, przynieść coś,Wsadzić drzewo, dom zbudować…Maluj, czyń, sadź, buduj, noś!Heja-ho! wyczyniać psoty,Działać jak w zegarku kwarc.Nas zagrzewa do robotyEnergiczne shantie-harc!IV- Hello, bracie skaucie!Powiedz, my dearest,Co cię sprowadza do naszych stron?- Hi, przyjacielu!Powiem ganz sicher,Że to wasz local polish bon-ton.- Bon-ton, powiadasz?Ja nie rozumiem…Verstehe nicht i don’t understand.- Oh, polish brother,I’m only joking.Tylko się zgrywam, to taki wkręt.- Ach, w lot pojąłemIch hab’ verstanden.Wszystko rozumiem, I clearly see…- Mój bracie harcerzu,Wszystkiego dobregoCi życzę w rocznicę urodzin Bi-Pi!- Dziękuję, thanks a lot,Vielen dank, bracie.Czy kiedyś mówiłem, żeś dla mnie jak brat?- That’s obvious, my brother,My braćmi poniekądJesteśmy duchowo od ponad stu lat.VPrzez miasto szedł rycerz, waleczny i prawy,Bohatersko kroczył pośród ulic, bramI choć oddał zbroję mistrzom do naprawy,Zachwycał, rycersko postępując sam.Budził respekt, idąc w swym hełmie i z kopią,Miał też podkomendnych – trzech wojów na schwał,Wierzył, że mu godło na złoto przetopią,Gdy sięgnie ad astra, tak że podziw brał.Rycerzem był Maciek, miał lat jedenaście,Kopią była laska, hełmem był beret,Miał swój własny zastęp, godło – Krzyż Harcerski,Zbroję-mundur włoży – mama zszyje wnet.VIAch, cóż wspanialszego, niż leżeć na łące!Spytasz „dlaczego?” – odpowiem ci tak:Złóż głowę na maku, a dłoń na poziomce,Poziomkę uściskaj i pocałuj mak.Bo cóż, gdy kłąb pary tak wniebowstępuje,Że w chmury się piętrząc, przyciąga mój wzrok,Że kusi i nęci, i kształty formuje:To żaba, to baba, tu ryba, tam smok.I cóż jest lepszego, niż trawy muśnięcie,Niż kwiat, korzeń, liście, łodyga i strąk.Zielono i święcie – istne wniebowzięcie.Ach, cóż wspanialszego, niż leżeć wśród łąk!VIIPobudkę grać – –Pobudka, pobudka wstać!Choć człowiek zmęczony wstaje –Chce spać – a trąbka spać nie daje,Bo krótko po pianiu koguta –„Przed namiotami zbiórka,Jedna minuta!”Jak nie – to start!„Mundurowy!”I krnąbrny harcerz z głowy,Wszak taki alarmu jest wart.Gdy w kąpielowym zwija się jak foka,Dawaj mu, kadro, rynsztoka!Zapnij mundur, zawiąż buty,Weź ręcznik i pastę do zębów i koc,Bieliznę i śpiwór… Nie stój jak kloc!Masz trzy minuty!Spakuj, moja rada taka…„Druhu,Coś wolno ci idzie w tym tempie ruchu.Piętnaście minut na ewaka!”O nie!Cały zastęp wzywa boskiej pomocyI klnie.Na nic tu zda się pomoc Boża.„Za te przekleństwa – godzina na p-poża!”Zastęp załamany zgina się wpół…Lecz posłusznie już kopie dół.„Alarmy – myśli kadra – to niełatwa sprawa– Chciałoby siębiegać,pakować,nalegać,błaznować,a trzeba je dawać.”VIII1) „Nawet w problemach gwiżdże skaut”– Tak Robert Baden-Powell rzekł.Pamiętaj o tym, gdy na autUcieknie twego życia bieg.Ref. Gwiżdż, gwiżdż śmiało na problemy,Garść humoru włóż w kieszeń co dnia,Poradzisz sobie – oboje to wiemy,Więc uśmiechaj się, ile się da!2) Gdy otoczymy ogień w krąg,Nocą harcerski zabrzmi śpiew,Popłyną baśnie starych ksiąg,Wszystko złe zniknie pośród drzew.3) Bo każdy, kto harcerzem jest,(W tym właśnie sęk i główny wic)Ma moc zmian świata – prosty gest:Uśmiech, co nie kosztuje nic.IXPingBrzdękBrzęczy kasa.A gdzieś tam harcerze siedzą po lasach,W terenie robią grę.JękAch!(Dla dorosłych ludzi dźwięki nieodpowiednie)Na giełdzie krach.A gdzieś tam harcerze w miłych snachNa ciszy poobiedniej.–– –Światowy kryzys.A gdzieś tam harcerz mówi „o, Dżizys…”I, zmuszony okolicznościami,Idzie pakować siatkiZ zakupami.XPewien harcerz spod Warszawy,Znudzony już przez zabawy,Zmienić chciał front harcowania,Więc się zabrał za badania.Wzbudzał respekt i uznanie,Lecz gdy postawił pytanie„Czy ma coś z harcerza żul?”,Każdy przestał mu dowierzać.„Może to harcerz old-school?” –Rzekł, bo dojrzeć chciał harcerza.Poszedł na zwiad terenowy,Gdzie zatonąłby w pomysłach.By nie zgubić myśli z głowy,Siadł nad brzegiem rzeki Wisła,Pisał zwięźle, bez ogródek,Czasem drapiąc się w podbródek:Tramp, włóczęgą miejskim zwany,Za harcerza być nie może,Mimo podobieństw, uznany.Choć też spędza czas na dworze,Choć wyglądem przypominaTłum harcerzy po biwakuI pogodna jego mina,Pomimo dobytku braku.Żul alkoholem się raczy,Papierosy chętnie pali,Czego sobie nie wybaczyHarcerz z wolą jak ze staliI z podejściem rozsądkowym…Zakończył badacz wpół zdania.Próżno szukał wniosków nowych,Wrócił więc do harcowania.Już harcerza spod WarszawyNie nudziły harc-zabawy.6.03.2010 r.
poniedziałek, 13 października 2014
O genezie zła
"Mówiąc o ferowaniu wyroków, pamiętajmy, że człowiek może być dobry tylko dzięki drugiemu człowiekowi, który potrafi w nim odnaleźć lub potwierdzić określone wartości. Wielu ludziom tak ułożyły się losy, że w swoim otoczeniu nie mają nikogo, kto mógłby ich pochwalić, docenić. Istnieją środowiska czy rodziny, które całymi latami potrafią kogoś - niekiedy bardzo młodego, czasami nawet małe dziecko - poniżać, traktować w okrutny sposób. W takim człowieku rodzi się gorycz, bunt, protest przeciwko całemu światu. W końcu puszczają wszelkie hamulce: niech tam, jeśli jestem taki zły, to do końca... Komuś takiemu wystarczy byle pretekst i narzędzie, którym się posłuży do dokonania zbrodni: siekiera, nóż, karabin. Na pewno zrobi z niego użytek, bo czuje się przepełniony złem, które go spotkało. Życie - tak jego własne, jak cudze - nie ma dla niego żadnej wartości."ks. Józef Tischner w Wokół Biblii
wtorek, 30 września 2014
O wewnętrznym obserwatorze
"Za sprawą myśli możemy stanąć obok siebie w pełni władz umysłowych. Świadomym wysiłkiem umysłu możemy trzymać się na uboczu postępków i ich konsekwencji - wówczas wszystko: dobro i zło przepływa obok nas niczym potok. Nie jesteśmy w pełni związani z Naturą. Mogę być albo drewnem płynącym nurtem strumienia, albo Indrą spoglądającym na to z nieba. Może mnie poruszyć przedstawienie teatralne, a z drugiej strony mogę pozostać całkowicie nie poruszony rzeczywistym wydarzeniem, które niby o wiele bardziej mnie dotyczy. Znam siebie tylko jako istotę ludzką - można by rzec, scenę dla myśli i uczuć; i jestem świadom pewnej dwoistości, dzięki której mogę stanąć tak daleko od siebie jak od innej osoby. Niezależnie od intensywności doznań wiem, że część mojej osoby pozostaje krytyczna, nie jest jak gdyby częścią mnie, lecz obserwatorem, który nie bierze udziału w moich doznaniach, tylko je rejestruje - w takiej samej mierze to ja, w jakiej może to być ktoś inny. Gdy dramat życia - a może i tragedia - dobiega końca, obserwator odchodzi własną drogą. Dla niego był to jedynie rodzaj fikcji, jedynie dzieło imaginacji. Niekiedy przez ową dwoistość łatwo stajemy się kiepskimi sąsiadami i przyjaciółmi."Henry David Thoreau, Walden, czyli życie w lesie
niedziela, 28 września 2014
O mowie
Zdrowemu człowiekowi posługiwanie się mową przychodzi z dużą łatwością; słowa tymczasem mają wielką moc. Słowo leczy zbolałą duszę skuteczniej, niż wszelkie panaceum; słowo przeszywa tę duszę głębiej, niż najostrzejszy miecz. Nie na darmo w każdej chyba kulturze modlitwy, magiczne zaklęcia i publiczne mianowania silnie związane były, są i będą ze słowami.
Wypowiadamy codziennie tysiące słów - czy potrafilibyśmy się bez nich obyć? Ile z tych słów ma prawdziwą wartość, nie będąc jedynie konkurencją dla ciszy, tłem wobec braku myśli? Gdybyś, Drogi Czytelniku, dysponował możliwością wypowiedzenia wyłącznie stu słów każdego dnia, czy wykorzystywałbyś je lepiej?
"Nie odzywaj się, chyba że możesz ulepszyć ciszę" - brzmi stara reguła klasztorna.
piątek, 26 września 2014
O Trupach
"Bez serc, bez ducha, to szkieletów ludy..."
Szedłem wczoraj miejską aleją do domu i widziałem Trupy.
Trupy zgromadziły się wokół ławeczki, to rozsiadając się na niej wygodnie, to stojąc nieopodal i paląc papierosy.
Trupy gawędziły o malejącej zawartości portfeli i proporcjonalnie rosnącej frustracji.
Trupy piły truciznę ze szklanych butelek, których opróżnione szeregi rosły w nogach ławeczki. Dookoła węszył wychudzony pies.
Trupy były biedne; nie ubóstwem świadomym i wycofanym, jak mędrcy
wielkich cywilizacji ludzkości, lecz nędzą, której same nie chciały, ale
ją wybrały; w którą staczają się nieubłaganie niczym syzyfowy kamień.
Trupy zaczepiały przechodniów i żartowały - ale w ich
wydrążonych klatkach piersiowych dźwięczał śmiech przez łzy!
Trupy żyły po śmierci; w duchowej wegetacji po samobójstwie ludzkiej godności i rozumu.
Trupy dawno zdążyły już odprawić msze żałobne i pogrzebać życiowe ambicje w kątach jakichś zapomnianych cmentarzy. Teraz Trupy na całym świecie cześć oddają bożkom hedonizmu hekatombą z siebie na odłażących z farby ołtarzach ławeczek.
Kto te Trupy wskrzesić zdoła? Jakiż to Bóg zapalić może w ich pustych oczach światło nadziei na lepsze życie? Co za pokarm cudowny pozwoli im znów łaknąć wewnętrznej przemiany? Czyja mowa gorąca rozbudzi w nich pragnienie zerwania haniebnych okowów duchowej śmierci?
Jak powinienem postąpić, kiedy znów spotkam na swej drodze Trupa?
poniedziałek, 22 września 2014
O podejmowaniu decyzji
"- O rany - westchnął major Danby z żalem potrząsając głową. - On się trapi, że wpłynął na twoją decyzję.- Wcale na mnie nie wpłynął. Wiesz, co mógłbym zrobić? Mógłbym zostać tutaj, w tym łóżku i wegetować. Mógłbym wegetować sobie tutaj wygodnie i pozostawić decyzje innym.- Musisz podejmować decyzje - zaprotestował major Danby. - Człowiek nie może wegetować jak jarzyna.- Dlaczego?W oczach majora Danby pojawił się daleki, ciepły błysk.- To musi być przyjemne, wegetować sobie jak jarzyna - przyznał z rozmarzeniem.- To paskudne - odpowiedział Yossarian.- Nie, to musi być bardzo przyjemne, kiedy się jest wolnym od wszelkich trosk i wątpliwości - obstawiał przy swoim major Danby. - Myślę, że chciałbym wegetować jak jarzyna, nie podejmując żadnych ważnych decyzji.- Jaką jarzyną chciałbyś być, Danby?- Ogórkiem albo marchewką.- Jakim ogórkiem? Ładnym czy brzydkim?- Oczywiście ładnym.- Ścięto by cię w kwiecie wieku i pokrajano do sałatki. - Twarz majora Danby wydłużyła się.- No to brzydkim - powiedział.- Pozwolono by ci zgnić i użyto by cię na kompost dla ładnych ogórków.- W takim razie nie chcę już być jarzyną - powiedział major Danby z uśmiechem smutnej rezygnacji."J. Heller, Paragraf 22
Homo sapiens - człowiek myślący; myśli, rozważa, decyduje.
Człowiek skazany jest na podejmowanie decyzji. Decydować - oznacza żyć świadomie. Oznacza napinać do bólu łańcuchy woli i nadawać swojemu losowi obrany kurs. Decydować i stawiać czoła konsekwencjom własnych decyzji - to odwieczne prawo, przywilej i obowiązek człowieka.
wtorek, 26 sierpnia 2014
O Bogu
(1 Krl 19, 1-14)
Poszedłem do świątyni na nabożeństwo. Zająłem miejsce w ławce.
A oto Pan przechodził.
Moje oczy zderzyły się z misternie zdobionymi ołtarzami, posągami z marmuru, kryształowymi żyrandolami i hebanowymi gablotami pełnymi złotych i srebrnych wotów dziękczynnych dla Pana; ale Pan nie był w zbytkach.
Po tym widoku wspaniała organowa muzyka skomponowana ad maiorem Dei gloriam dotarła do mych uszu i z miejsca przytłoczyła bogactwem formy, wyrafinowaną harmonią, kunsztem wykonania utworu przez wielce utalentowanego artystę; Pan nie był w muzyce.
Gdy utwór już wybrzmiał, kapłan jął wygłaszać kazanie, wyważone i dopracowane, retorycznie mistrzowskie, chwytające za serca i umysły słuchaczy, budujące w wierze; ale Pan nie był w przemowie.
Chwilę po kazaniu pewien stojący obok mnie człowiek zwrócił się w moją stronę i z serdecznym uśmiechem na twarzy podał mi dłoń ze słowami "Pokój z tobą!"
Pan przeszedł.
Zrozumiałem.
środa, 30 lipca 2014
O trudnej historii
Mój naród ma niewątpliwie trudną przeszłość; również tę niedawną. Pamiętają ją ludzie starsi, bo to ich młodość, którą żyć i wspominać jest świętym prawem każdego człowieka. Wspominają i odgrzebują ją mężowie stanu, lecz raczej dla własnych, zaborczych celów: to jest historia n a s z a , a to w a s z a , MY staliśmy t u t a j , a WY byliście wtedy t a m . Ot, nic innego: przeżuwanie i mielenie faktów na lekkostrawną papkę przez bezzębne gęby... Wiecznie pretensje i wypominanie czegoś, co było - tymczasem perspektyw i pomysłów na przyszłość brak.
Porykiwania i swąd przeżuwaczy są nie do uniknięcia dla ludzi młodych, którym historia jest coraz bardziej obca - bo mają już dość, n i e c h c ą jej znać! Miast słusznych powodów do dumy - wieczne swary i kłótnie, kto i kiedy był lepszy i "prawszy". Dla nich perspektywy wyglądają na jasne, choć obie żałosne: przyłączą się - lub się odłączą, pozostając wiekuiście obojętnymi wobec spraw narodu polskiego.
Tak też starość dusi się w rondlu we własnym sosie przeszłości, a młodość ulatuje spod przykrywki daleko pod kuchenny okap.
Pytanie brzmi: kto dokończy potrawę?
poniedziałek, 16 czerwca 2014
O pięknie
Drogi Czytelniku, w moim pokoju na parapecie stoją trzy doniczki. W jednej z nich postanowiłem zasadzić buka, którego nasiona pozostały mi w kieszeniach niczym wspomnienie po górskim wyjeździe.
Zasadziłem, podlałem i czekałem na efekt.
W tym samym czasie w doniczce obok niepozorna zazwyczaj kliwia - zakwitła. Ja natomiast wpatrywałem się w pustą powierzchnię naczynia z bukiem i zastanawiałem się, czego jeszcze brakuje, by drzewo mogło wykiełkować.
Po pewnym czasie i dokonaniu wnikliwej analizy wyjętego z gleby ziarna spostrzegłem, że w wykonanej przeze mnie formie wzrost rośliny nie był możliwy i z pewnym żalem porzuciłem ów botaniczny eksperyment.
Wtedy spostrzegłem, że kwiaty drugiej rośliny zdążyły już wyschnąć, zwiędnąć i opaść na makatkę.
Zdałem sobie sprawę, za późno, że przecież te kwiaty zanim uschły były z dnia na dzień coraz piękniejsze; jak wyrazista była ich barwa; jak prędko i intensywnie wydobyły z rośliny ukryte, a przecież wrodzone i gatunkowo odwieczne, p i ę k n o .
Obym już nigdy w gonitwie osobistych prób i starań życia codziennego nie przegapił tego, co piękne wokół mnie.
wtorek, 10 czerwca 2014
Relacja lednicka
Korzystając ze sposobności posiadania własnego bloga, publikuję tu relację z wyjazdu ekipy z Hufca ZHP Ziemi Gliwickiej na Harcerską Służbę Lednicy 2014, która ledwie przedwczoraj dobiegła końca.
Może oprócz osobistej okazji do zebrania w całość pakietu cennych wspomnień, poniższa relacja zachęci Ciebie, Drogi Czytelniku, do podjęcia służby za rok. Bo choć, jak to powiedział kapelan HSL-u, "czyny miłości [zatem i służba drugiemu człowiekowi] wymagają więcej trudu i potu niż cztery godziny na siłowni", to zdecydowanie warto je podjąć, by odnaleźć i dopełnić siebie - aby z tej pełni, prosto i po harcersku, móc dawać siebie innym.
Dzień
pierwszy – PRELUDIUM
Tegoroczne, XVIII już, Spotkania Młodych na Polach Lednickich rozpoczęliśmy w dwóch ekipach: Emilka, Wiater i Piegus wyruszyli w Polskę pociągiem porannym, natomiast niespotykanie pilni studenci (w osobach Łukasza i mnie) wsiedli w transport jakieś cztery godziny później.Po drodze naturalnie były utrudnienia i opóźnienia, mimo to udało się zdążyć na przesiadki. Ach, no i pociągi (a przynajmniej TLK-i) były jakieś takie lepsze! Co prawda nie załapaliśmy się z Łukaszem na nic odpowiedniejszego niż bilety „bez gwarancji miejsc siedzących”, jednak fakt posiadania własnej karimaty i lata praktyki znów pokazały, że miejsc siedzących jest przecież dla chcącego wszędzie pełno. Podróż do Poznania upłynęła generalnie leniwie.Po przewędrowaniu parkingu poznańskiej galerii i jej samej (zamiast po prostu przejściem podziemnym na peron obok) wraz z Łukaszem przesiadłem się na pociąg zmierzający w stronę Lednogóry. No, w zasadzie to bardziej „przestaliśmy się” na ten pociąg, bo też trudno było o miejsce. Wcinając pożywne bułki z szynką i keczupem od mamy Łukasza zamiast wymarzonego kebaba od Turka, cieszyliśmy oko pięknem wielkopolskich krajobrazów. Poranna część ekipy była już w tym czasie prawdopodobnie na Polach.Początek drogi od stacji PKP w Lednogórze wskazywał, że pisane nam będzie przebyć całą trasę pieszo i choć nie ma tam więcej jak siedem kilometrów, naturalnie łaknęliśmy podwózki. Trudy wędrówki zrekompensowaliśmy w przydrożnym spożywczaku, racząc się słynnymi lodami „Kaktus” i wykwintnym 3-litrowym napojem niegazowanym „Gracja” po mniej więcej 1 zł za litr. Wkrótce, ku naszej radości, złapaliśmy stopa – podwiozły nas miłe druhny z ZHR-u; jak się później okazało, Emilce, Wiaterowi i Piegusowi również ułatwili trasę przedstawiciele ZHR. Dziękujemy!Na samych Polach Lednickich zorientowaliśmy się, że w sytuacji przestrzennej co nieco uległo zmianie: obozowiska harcerskie umiejscowiono po przeciwnej niż zwykle stronie Drogi Trzeciego Tysiąclecia; dalej nie mam pojęcia, czemu właśnie tak... W każdym razie nie było czasu na gdybanie: dotarliśmy na podobóz ZHP po Mszy św. rozpoczynającej tradycyjnie Harcerską Służbę Lednicy i niebawem miało rozpocząć się równie tradycyjne ognisko. Przywitawszy się, rozbiliśmy namiot i następnie posiedzieliśmy chwilę w kręgu ognia. Niech będzie zanotowane, że komendant HSL-u ogłosił przy tej okazji niezwykłą wieść: w 2016 odbędą się dwie służby, czyli HSL 2016 i... BSL 2016, czyli Biała Służba Lednicy, kiedy na naszych Polach pojawi się nie kto inny, jak papież Franciszek.Czyżby wyzwanie?Po ognisku Łukasz zameldował się u szefa służby liturgiczno-reprezentacyjnej, znanego wszem i wobec jako Boryna, by omówić swój zakres obowiązków w związku z pełnieniem służby nieformalnego zastępcy Lit-Rep. Kurczę, nasz człowiek w sztabie!W tym roku sztab HSL postawił na to, by jak najszybciej uwinąć się ze stałymi punktami planu dnia i dać możliwość uczestnikom służby prędko walnąć w przysłowiową kimę. Szkoda tylko, że nie wszyscy podzielali ten ich entuzjazm w kwestii uszanowania ciszy nocnej; my natomiast (ja, Piegus, Wiater, a potem i Łukasz) dokładaliśmy swoje trzy grosze smarkając okrutnie, gdyż katar męczył nas srodze.Tak zakończył się dzień pierwszy.Dzień drugi (długi) – SŁUŻBAPlanowana pobudka o 8:00 była tworem czysto fikcyjnym, bo już około 7:00 w namiotach robiło się duszno i gorąco, że powietrze można było kroić nożem i wygarniać łopatą. Czynności spożywczo-kąpielowe nie zajęły nam zbyt wiele czasu; jako tegoroczny chleb z nieba objawiły nam się bułki hot-dogowe w ilościach przemysłowych oraz wielkie wiadra marmolady, do których w późniejszej fazie służby zaczęły dobierać się watahy mrówek. Zaliczywszy opluskanie się w jeziorze, byliśmy już gotowi na trudy drugiego dnia HSL-u.Nastąpił czas apelu patroli lednickich (tak się nie salutuje!), potem poszczególne zmiany porządkowców i medyków udały się już na pole, natomiast Piegus, Łukasz (w kamizelce „Z-CA SZEFA LIT-REP”, więc już w zasadzie Pan Łukasz) i ja w Lit-Rep przed właściwą odprawą mogliśmy pozwolić sobie na chwilę bezczynności. (W międzyczasie spowiedź św. – jak zawsze było warto!) Kiedy już wspomniana odprawa nadeszła, trwała długo, ale zdecydowanie była owocna w koordynacji poszczególnych zadań. W corocznej selekcji wzrostowej do relikwii Gliwice wypadły tym razem słabo, gdyż znalazło się co najmniej 12 wyższych od nas chłopa – ale nie martwmy się, jeszcze dużo atrakcji przed nami!Spisawszy sobie przydziałowe godziny „wejść”, przemaszerowawszy dokąd trzeba i przećwiczywszy naprędce zmiany wart honorowych, nie mieliśmy już nic innego do czynienia, jak tylko skutecznie chronić się przed narastającym żarem z nieba i wyczekiwać tęsknie na zapowiedziany przez sztabowe proroctwa obiad.Przyszliśmy więc na pierwszą turę obiadu, by zobaczyć wielką pustą michę po makaronie i usłyszeć: „Czekajcie, zaraz będzie następna”.Gdy „rzucili” drugą turę, udało nam się ustawić w kolejce, ale niestety:1. Kolejka momentalnie urosła do co najmniej 30 głodnych osób, a konkretniej: 30 głodnych harcerzy z wojskowymi menażkami,2. Zgodnie w niezaprzeczalnym prawem, że każda kolejka ma początek i koniec, ktoś na tym końcu musiał stać. Zgadnijcie kto?także nawet charyzma, urok osobisty i kamizelka Pana Łukasza nie pomogła, i do wydawki dotarliśmy na słodkie wspomnienie po makaronie z sosem, ale za to kurczaczków (szybki błysk pamięci: obiad na HSL 2013?) było pod dostatkiem. Naturalnie nie kręciliśmy nosami; może później w trakcie pałaszowania ich, z nadmiaru pieprzu. Choć były przyprawione że ho-ho i pikantne jak trzeba, to – potwierdzam – dwa razy nie piekły. He he.Potem okazało się, że na podobóz dotarła jeszcze kolejna porcja makaronu z sosem i wtedy obiadowi stała się prawdziwa zadość.Po obiedzie, jakżeby inaczej, odbyło się szybkie zmywanie i wolne, leniwe przymulanie w słońcu (z braku dostępnego skrawka cienia nie będącego wnętrzem namiotu, z którego powietrza jeszcze nikt nie wykroił). Z naszymi medykami widywaliśmy się sporadycznie, bo działali swoim, zupełnie odmiennym od naszej służby trybem.Praktycznie od 16:00 zaczęliśmy już jednak konkretne i coraz bardziej zintensyfikowane działania.Ujmując rzecz możliwie niezbyt rozwlekle: wartę na podobozie pełnili Piegus i Łukasz, w sposób nadgorliwy domagając się od przechodzących ludzi okazania identyfikatorów. O 17:00 ruszyła pierwsza procesja z relikwiami, gdzie w miałem swój, w tym roku dość skromny, udział. O 18:30 warta honorowa – i tu zaczęły się schody. Już tłumaczę:Wyobraźcie sobie dwóch zakatarzonych ludzi, korzystających z jednorazowych chusteczek rzecz jasna po wielokroć z każdej strony mniej więcej co 5-10 minut, poza tym kichających i kaszlących od czasu do czasu. Postawcie ich na pół godziny na baczność na warcie honorowej, vis-a-vis kamer i kilkudziesięciotysięcznego tłumu. No właśnie.Niemniej jednak jakimś cudem (w końcu to Lednica, więc o cuda nietrudno) z katarem nam się udało, za to żeby nie brakowało atrakcji Piegus stanął na mrowisku i oblazły go mrówki, a mi słońce dawało ostro po oczach, a właściwie tylko jednym oku, co też musiało dawać dość komiczny efekt.O 19:00 (przynajmniej planowo) rozpoczynała się Msza św., i choć wraz z Piegusem nie mieliśmy w niej angażu, przywitaliśmy się z prymasem i poszliśmy zgłosić się do pomocy w akcji o wewnętrznym kryptonimie „Ksiądz” (ustawienie i przygotowanie tabunu księży, co szczerze powiedziawszy śmiało mogłoby uchodzić za jedną z dwunastu prac Heraklesa), aby potem móc się dobrze umiejscowić do uczestnictwa we Mszy. Warto wspomnieć, że (w zasadzie bez naszej pomocy) tegoroczna akcja „Ksiądz” przebiegła nadzwyczaj sprawnie i została oceniona jako najlepsza w historii HSL. Ekipa gliwicka swój skromny udział włożyła w standardowy szpaler i przeganianie ludzi ze słowami „Tu nie wolno przejść”, a ludzie standardowo odpowiadali „Ale ja tylko przejdę”, albo bez słowa robili co chcieli parę metrów dalej, gdzie tymczasowa służba porządkowa nie była władna dotrzeć, by ich powstrzymać. Nic nowego, naprawdę.Tematem przewodnim Mszy św. była przypowieść o synu marnotrawnym (Łk 15,11-32) – polecam przypomnieć sobie tekst i przeczytać co najmniej raz, bo to niezmiernie ważne, by w pełni zrozumieć, o co w niej chodzi. Zadanie domowe – wykonać, o trudnościach nie meldować!Zrobione? To jedziemy dalej.Po Mszy Piegus i ja poszliśmy obstawiać akcję „Godzina JPII”, która według planu trwała naturalnie 40 minut. Obraz z wizerunkiem Papieża przeszedł wraz z nami przez Rybę, potem przewidywana przez nas wędrówka z płótnem do budynku DA – i tylko po drodze zastanawialiśmy się, czy na miejscu uraczą nas znów ogromnym, ciężkim, drewnianym papieskim kajakiem... Szczęśliwie obyło się bez tego, więc przed ostatnim „wejściem” udaliśmy się na podobóz, by uzbroić się we wszystko, co umożliwi nam przetrwanie do późnych godzin nocnych w lednickim szpalerze podczas przechodzenia pielgrzymów przez bramę-rybę. Reszta załogi pełniła gdzieś służbę w polu – sami najlepiej opowiedzą, co wtedy porabiali.Na deser: pomknęliśmy jak dwie brudne i zmęczone strzały w ostatniej procesji, na trochę bardziej frontalnych stanowiskach niż pierwotnie planowane (rutyna!) i już we trzech, z Panem Łukaszem, skierowaliśmy swe kroki za Rybę, by ustawić się gdziekolwiek. W ten sposób trafiliśmy w środek szpaleru ZHR – była okazja, żeby potańczyć z płonącą pochodnią, pośpiewać i poprzybijać piątki z pielgrzymami, czego jednak otoczenie nie odbierało widocznie jako godny naśladowania sposób na przetrwanie i walkę z dobijającym już zmęczeniem. Zabrawszy więc zapas pochodni, przeszliśmy na stronę ZHP, gdzie niestety z racji dystansu nie dało się jowialnie żegnać pielgrzymów, za to rozpętaliśmy tam radosną chęć dzielenia się wyciąganym z kieszeni poczęstunkiem. (Tu załącza się nostalgia po wygranych w dalej-nie-wiem-czym przez Piegusa krakersach, które zostały skonfiskowane przez pewną druhnę ze sztabu – mimo to wybaczamy i pozdrawiamy serdecznie!) Ostatecznie przeszliśmy w radosnym korowodzie służb lednickich przez bramę-rybę, symbolicznie kończąc tegoroczną pracę na Polach Lednickich – tam poprzybijaliśmy piątki z organizatorami z DA i zakonnikami, a ojciec Góra powiedział, że nas kocha.Pokrótce bilans działań naszych dzielnych medyków (myślę, że zechcą uzupełnić i skorygować; tak będzie lepiej) – kilka drobnych spraw, dwa omdlenia i pogryzienie przez mysz (!). Służba jednak niewątpliwie potrzebna i zdecydowanie dobrze, że w ich sektorze nie działo się nic poważnego.Wszyscy wracaliśmy na podobóz z poczuciem dobrze wypełnionego obowiązku, niemniej jednak Łukasza i mnie męczyła świadomość, że zbliża się godzina 02:30, więc nie ma sensu uskuteczniać większego spania przed naszą ostatnią wartą 04:00-06:00. Łukasz wyjął więc tylko karimatę z namiotu i poległ niczym zwłoki w odblaskowej kamizelce (dobrze, że ją miał, bo by go tam nie spostrzegli i srogo podeptali), a ja zdobyłem się na odrobinę więcej wysiłku, tak że wystawałem desantami z rozpiętego wejścia namiotu. Naprawdę, nie było sensu kłaść się jak cywilizowany człowiek.Warta przebiegła bezstresowo; jedynie siadanie na wartowniczej ławeczce zawsze kończyło się szybkim i absurdalnym snem o twierdzeniach matematycznych itp. (W ogóle ciekawość naukowa każe mi zastanowić się, czy te pięciominutowe marzenia senne były jeszcze omamami hipnagogicznymi, czy już wejściem w fazę REM...) Przetrwaliśmy swoje – potem zmiana warty i spanie, tym razem już w śpiworach i bez desantów!Tak dzień drugi prze(is)toczył się niemrawo w dzień trzeci.Dzień trzeci – FINAŁRano, czyli godzinę później, w namiocie rozgorzała istna sauna, a przez lufcik wleciała ważka i zaczęła mnie podgryzać (może po zaduchu wnętrza wnioskowała, że już nie żyjemy?) Mimo przemożnej chęci snu zwyciężyła niechęć pozostawania w tym piecu ani chwili dłużej i lepienia się do wszystkiego wokół. Sytuację uratowała kąpiel w zimnej wodzie jeziora; dzień zrobił się od razu przyjemniejszy.Po oficjalnej pobudce podobozu rozpoczęliśmy dziarskie pakowanie, zwijanie namiotów, śniadanie i sprzątanie terenu. Był apel, były pamiątki lednickie, były pożegnania z nowo poznanymi ludźmi z całej Polski. Była wreszcie sweet focia ekipy gliwickiej z Rybą w tle, więc w końcu mogliśmy spadać.W tę stronę autostop nam dopisał, dzięki czemu zyskaliśmy na czasie i taniej coli z przydrożnego spożywczaka. Leniwie potoczyliśmy się na dworzec w Lednogórze, gdzie mając godzinę z kawałkiem do pociągu zalegliśmy w cieniu.W pociągu, a właściwie w obydwu (tym na Poznań i tym do Gliwic) nie opuszczała nas harcerska ekipa (pozdrowienia dla ludzi z Krakowa-Podgórza, ale i z Innych-Miast-Których-Nie-Pamiętam-Bo-Nigdy-Za-Dobrze-Mi-To-Nie-Wychodzi!) Nie opuszczała nas też chęć spożycia kebaba od Turka (zaliczone) i niemożliwy wręcz żar z nieba (też, niestety, zaliczone). Po trudach podróży w rozmaitych postaciach (od mózgów gotujących się przy kolejnej partyjce gry „Rój” po gadatliwych dziadków prezentujących swoje kolekcje zdjęć) dotarliśmy na dworzec PKP w Gliwicach, gdzie po krótkim pożegnaniu każdy udał się w swoją stronę, a wyjazd gliwickiej reprezentacji na tegoroczną HSL dobiegł końca.Osobisty akcent na koniec: z wyjazdu na Lednicę (poza przeziębieniem, ale już czuję się o niebo lepiej) przywiozłem jak co roku niesamowitą siłę do działania. Myślę, że to właśnie jest sens udziału w Spotkaniach – służyć, poznawać siebie i innych ludzi, dobrze się bawić, ale też pozwolić sobie na chwilę refleksji: czy to w miarowym stukocie pociągu, podczas kanonicznej pieśni czy przy śpiewie ptaków na porannej warcie, no a przede wszystkim by odświeżyć się duchowo.Dziękuję całej ekipie z patrolu „Hufiec Ziemi Gliwickiej a.k.a. Ekipa Do Zwalczania Stonki w Świetle Chwały i Mądrości”: Emilce, Wiaterowi, Piegusowi i Łukaszowi.Jak to powiedział dh Boryna: „Co, Gliwice, stonka pokonana?”Myślę, że tak, że udało nam się i mam nadzieję, że za rok również Harcerska Służba Lednicy będzie mogła liczyć na nasze wsparcie.Czuwaj!
wtorek, 25 marca 2014
O wewnętrznej walce II
Wewnętrzny czas mi podjąć trud
Przez śniegi brnąć i piaski
I kopią kruszyć gnuśnych wrót
Podwoje w drobne drzazgi
Jak gwiazda jasny w głowie cel
Lecz myśli mam dwojakie
Bo serce woła "rządź i dziel"
A rozum "tyś nie ptakiem
By w mig dolecieć tam gdzie chcesz
Dłuższej potrzeba drogi
Leniwy drzemie w tobie zwierz
I duch jeszcze ubogi"
Natężam wzrok głęboki wdech
Spoglądam w przyszłość raźnie
Podsyca ogień życia miech
W mej kuźni wyobraźni
Wykuwam kopię - tęgą broń
Co jednym zdolna sztychem
Gdy tylko ujmę ją w swą dłoń
Nienawiść gniew i pychę
Zniweczyć skruszyć w drobny proch
To święte jej zadanie
Co złe - pochwycić zawrzeć w loch
Lub skazać na wygnanie
Aż w lemiesz się przekuje stal
Gdzie las nad bystrą wodą
Spojrzenie znów skieruję w dal
Ku następnym przygodom
Wewnętrzny czas mi podjąć trud
Dni nowych witać brzaski
Aż wreszcie szczątki gnuśnych wrót
Zastąpi brama łaski.
25.03.2014 r.
Przez śniegi brnąć i piaski
I kopią kruszyć gnuśnych wrót
Podwoje w drobne drzazgi
Jak gwiazda jasny w głowie cel
Lecz myśli mam dwojakie
Bo serce woła "rządź i dziel"
A rozum "tyś nie ptakiem
By w mig dolecieć tam gdzie chcesz
Dłuższej potrzeba drogi
Leniwy drzemie w tobie zwierz
I duch jeszcze ubogi"
Natężam wzrok głęboki wdech
Spoglądam w przyszłość raźnie
Podsyca ogień życia miech
W mej kuźni wyobraźni
Wykuwam kopię - tęgą broń
Co jednym zdolna sztychem
Gdy tylko ujmę ją w swą dłoń
Nienawiść gniew i pychę
Zniweczyć skruszyć w drobny proch
To święte jej zadanie
Co złe - pochwycić zawrzeć w loch
Lub skazać na wygnanie
Aż w lemiesz się przekuje stal
Gdzie las nad bystrą wodą
Spojrzenie znów skieruję w dal
Ku następnym przygodom
Wewnętrzny czas mi podjąć trud
Dni nowych witać brzaski
Aż wreszcie szczątki gnuśnych wrót
Zastąpi brama łaski.
25.03.2014 r.
O wewnętrznej walce I
Drogi Czytelniku, dzisiaj opowiem Ci historię pewnego chłopca.
Chłopiec był bystry, ciekawy świata i lubiany przez koleżanki i kolegów; przenosiny do nowej klasy nie zmieniły tego stanu rzeczy.
Któregoś dnia na lekcji uczniowie przygotowali kartki z naklejonym pośrodku własnym zdjęciem - następnie dzieci miały za zadanie napisać na tych kartkach pozytywną cechę, którą widzą w każdym z właścicieli. Chłopiec też taką przygotował i ruszył do uzupełniania pozostałych "charakterystyk". W klasie zapanował naturalny pracowity chaos.
Po zakończeniu ćwiczenia nadeszła pora przedstawiania prac przez nauczycielkę. Najpopularniejsze było słowo "fajny", potem "miły" czy "silmy", czasem "mądry", z rzadka coś innego. Nie obyło się jednak bez komentarzy negatywnych ze strony dzieci, których zasób słownictwa cech pozytywnych wyczerpywał się na wyżej wymienionych.
Chłopiec, ku swemu zasmuceniu, przeczytał na swojej kartce "słaby", napisane kilkukrotnie przez kolegów.
Mijał czas, dzieci dorastały - cóż na to poradzić?
W kolejnych klasach szkoły podstawowej chłopiec zainteresował się nie tylko matematyką i naukami przyrodniczymi, ale także sportem: stawiać przed sobą cel i dążyć do niego - cudowne! Angażował się szczególnie w biegi długodystansowe, trenował swoją siłę i wytrzymałość, brał nawet udział w zawodach. Czy robił to z chęci udowodnienia kolegom, że się mylili? Może, ale naprawdę jego największym przeciwnikiem był on sam.
Na przerwach oprócz gry w "zochę", "ganiaka" i "tazo" panować zaczęły także brutalna gra w "monetę" i siłowanie się na rękę, co chłopiec jako wielkie wyzwanie, polubił najbardziej.
Po czterech latach, pod koniec szkoły, chłopiec pokonał w siłowym pojedynku ostatniego klasowego "mistrza", udowadniając tym sobie i pozostałym, że już nie jest więcej "słaby".
Jaki płynie morał z historii chłopca?
To mógł być każdy z nas, naprawdę. Ważne, by znać swój cel i pewnie do niego zmierzać - reszta ułoży się przy okazji.
Istotne, by wierzyć w siebie i mieć nadzieję, która jak określiła prof. de Walden-Gałuszko, jest "szansą na spełnienie się najmniejszych dobrych oczekiwań większych od zera."
Należy także mieć dosyć dziurawą pamięć, osobliwie w kwestii doznanych krzywd. Zapalczywość prędzej lub później rujnuje największe dzieła.
Koniecznie trzeba zachować szacunek wobec oponentów, w tym, o czym często się zapomina, wobec siebie.
Takiej gorliwej i pokornej wewnętrznej walki życzę Ci dziś, Drogi Czytelniku.
sobota, 1 marca 2014
Unde ...?
Czasem zastanawiam się, czy to świat w ciągu tych kilku lat tak istotnie się zmienił, czy to ja spostrzegam więcej niż kiedyś. Może jedno i drugie?
wtorek, 25 lutego 2014
O tym, co dalej
Zauważ, Drogi Czytelniku, że akcja znakomitej większości filmów rozwija się następująco: przedstawienie głównego bohatera i jego celu, stopniowe dążenie do celu, pojawienie się głównego antagonisty, nagła porażka głównego bohatera, podźwignięcie się z upadku, pokonanie głównego antagonisty i realizacja celu, pomyślne zakończenie sugerujące przyszłe długie i szczęśliwe życie.
Stwarza to niejako przestrzeń do polemiki.
Bo, na ten przykład, może stoją przed bohaterem nowe trudności? Może nie wszystkim zdoła sprostać, czego film kolejny, gdyby nastąpiła ku temu sposobność, nie ukaże. Może stanie się bardziej człowiekiem, niż ikoną? Podda się, zwątpi? Tego nie pragniemy oglądać.
Nie mam na celu podważania bajkowych archetypów dobra i zła (są na swój sposób piękne i wszyscy wychowaliśmy się na nich), tylko obserwuję.
"Nawet najwięksi bohaterowie bywają czasem zmęczeni."
~ F. W. Nietzsche
wtorek, 18 lutego 2014
W tramwaju
Tramwaj numer cztery wtacza się z głośnym stukotem w pobliże przystanku. Tłum pospiesznie wsiada, ktoś usiłuje wydostać się na zewnątrz. Wyszedł. Tramwaj rusza.
Ludzie siedzą, stoją, patrzą w szyby, czytają darmowe gazety. Milczą, myślą, niektórzy z cicha rozmawiają o pogodzie.
Tramwaj stukocze miarowo o tory, kołysze pasażerami na nierównościach ulicy.
Każdy kołysany pasażer ma jakąś historię do opowiedzenia, a każda następna jest ciekawsza od poprzedniej. Zapyta kto o nie? Spisze je kto?
Toczy się, toczy maszyna. Kipi swym bogatym wnętrzem.
Tramwaj dociera do zajezdni. Milczące życie wylewa się z przedziału. Myśli dymią w niebo spod czaszek parostatków.
Ulicą płyną ludzie do pracy, do domu.
Idą, by tworzyć dalej wielkie historie, na wypadek gdyby kiedykolwiek ktoś o nie zapytał.
niedziela, 16 lutego 2014
O sądzie człowieka
Wysoki Sądzie Poznawczy, Szanowna Władzo Umysłowa,
Wnoszę wniosek formalny o niedokonywanie pochopnej oceny podług własnego systemu wartości. Sąd człowieka nie jest możliwy. To prawda, która nie do końca nawet mnie, stojącemu przed Trybunałem, podoba się w swoim brzmieniu - jednak przemówić trzeba, oby w stosowną porę!
"Hola, hola! Istnieją przecież pewnie uniwersalne wartości, którym każdy powinien się podporządkować - z nich więc rozliczajmy człowieka", zauważy ktoś.
Powiem:
1. Kto określił granice i ustanowił prawa? Człowiek, sam dla siebie. Te zasady porządkują życie w społeczeństwie, ale równocześnie prowadzić mogą do niezdrowych zachowań, pospiesznych opinii i publicznego linczu wobec "niedostosowanych", co świadczy o pewnym kalectwie systemu, nie tyle nawet co wymyślających go ludzi.
2. Od momentu narodzin, jak świat długi i szeroki, człowiekowi wpajany jest, po czym samemu pół świadomie przyswajany osobisty system wartości. Nie wszystko, co zgodne z nałożonym prawem, w granicach tych indywidualnych porządków świata się mieści. Najwyższe "dobro" jednego człowieka może być najpodlejszym "złem" drugiego; jedna czynność w oczach dwóch obserwatorów może być jednocześnie "dobra" i "zła". Sytuacje, w których ludzie walczą o przetrwanie, stanowią tego dosadny przykład.
3. Są przecież ludzie, którzy nie mają jakiegokolwiek zmysłu moralności. Wychylenie "miernika normalności" osiągać może "zbyt dobrze" (vide postrzeganie świata w zespole Williamsa) albo "zbyt źle" (socjopatia). Ludzie ci, nieświadomi własnej naiwności (tak, nawet w tym drugim wypadku pozostaje to naiwność), nie są winni swojego istnienia, jako tacy nie odpowiadają za swoje czyny.
Wysoki Sąd raczy zauważyć, że były i są systemy skłonne eliminować takie naiwne jednostki - jakże wstrętnym jest fakt, że zawsze robią to pod sztandarem "dobra"..!
4. W swojej konstrukcji tak fizjologicznej, umysłowej i duchowej człowiek jest istotą niedoskonałą, przez co w swoim zachowaniu - nieprzewidywalną, a w poznaniu - omylną, także w żadnym momencie nie można na pewno stwierdzić, co "dobre", a co "złe".
5. Odnośnie wiary. Każda religia zakładająca istnienie Sądu Ostatecznego jednoznacznie powierza kwestię osądu nad człowiekiem w rękach Boga lub kilku bóstw. Jakim prawem próbuje więc mieć w tym współudział (nawet rzekomo pobożny; tym większy paradoks) człowiek?
Nieprawdą jest zatem, że wolno nam dokonywać bezmyślnej kategoryzacji ludzi na "dobrych" i "złych". Pragnę zwrócić uwagę na fakt, iż w procesie oceny nie oddziela się człowieka od czynu, słowa, postawy, co czyni ten proceder jeszcze bardziej pochopnym i krzywdzącym.
Apeluję o przychylną decyzję Wysokiego Sądu Poznawczego oraz egzekwowanie jej w przyszłości przez nasze Szanowne Umysłowe Władze.
Z wyrazami szacunku
M.J.
sobota, 15 lutego 2014
O strumieniu myśli
Szacunek dla myślicieli, którzy w zgiełku życia potrafią odnaleźć czas i sposobność na uporządkowanie refleksji, sugestii, dążeń, opinii, sądów, wierzeń, marzeń i złudzeń; którzy uparcie pragną lichym kijem poznania odwracać bieg strumienia myśli, pchać go na nowe, pożądane tory. Samotny jest myśliciel w swojej pracy, a nieraz i bezradny, jak trzcina na wietrze. (Jednak to dalej trzcina Pascala, czyż nie?)
Myśliciela myśl dowolna, dobrowolna bądź mimowolna dopaść może wszędzie i w każdych okolicznościach - jakże to krępujące mieć ją i mieć zarazem poczucie jej ulotności; jakże trudno myśli przebyć proces uświadomienia, a już zwłaszcza werbalizacji czy transkrypcji - jak mało z pomyślanego to n a p i s a n e ! Myśl z tego przetwórczego procesu nigdy nie wyjdzie bez szwanku dla oryginalnej formy: jej trociny poniesie prąd strumienia. By tocząc swe letejskie wody, na przekór heraklitowej mądrości mógł przynieść je nam powrotnie lada dzień, lada rok, lada starość.
Póki co zbyt wiele myśl niknie w eterze wrażeń. Ich delikatna mgiełka jest wręcz irytująca.Trzeba działać.
niedziela, 19 stycznia 2014
O wytrwałej żegludze
"Dlaczego mężczyźni i kobiety wyruszają samotnie na morze? Co popycha żeglarzy ku przygodzie, podczas gdy większość ludzi daje pierwszeństwo wygodnemu fotelowi i bezpieczeństwu domu? Co jest motywem tak ryzykownej żeglugi? Kim są ci samotnicy? Czy tęsknią tylko za przygodą, romantyką, sławą i bogactwem, czy też nie godzą się ze współczesnym światem, w którym klasyczni odkrywcy i zdobywcy nieznanych krain należą do przeszłości? Szukają ucieczki od tej rzeczywistości? Szukają być może treści swojego życia i uzasadnienia swojej egzystencji? Czy są to pasożyty, włóczędzy czy też wygnańcy z ludzkiego społeczeństwa? Czy posiadają oni coś więcej niż inni? Skąd właściwie biorą pieniądze i tyle czasu? Jak to w ogóle robią, jak potrafią opanować jacht, jak stawią czoło złej pogodzie? Co z lekarstwami, żywnością, paliwem, wodą, częściami zamiennymi? Co z niebezpiecznymi wejściami do portów, mgłami, nieznanymi rafami, astronawigacją? Jak daleko potrafią płynąć od lądu, jak daleko od określonego punktu?
(...)
Samotny żeglarz to marzyciel, przetrawiający myśli, ale mówiąc obrazowo stoi nogami na ziemi. Udowadnia innym, że nie jest cząstką tłumu bez celu, tłumu, który rano bezmyślnie wychodzi z domu i wraca tam wieczorem, tłumu, który poza mechaniczną pracą zna tylko jedzenie i spanie, a dziś jeszcze telewizję. Udowadnia, że zamiary można zrealizować, jeśli człowiek tego chce. Udowadnia, że można rzucić wyzwanie swoim słabościom i naturze i po walce powrócić zwycięsko do macierzystego portu. Człowiek oderwany od tłumu może spojrzeć na życie z innej perspektywy. Nie wszyscy przecież muszą zachowywać się identycznie."R. Konkolski, Samotnie przez Atlantyk
Subskrybuj:
Posty (Atom)